wtorek, 20 listopada 2012

Od Burauni: Wataha



Spałam w naszej jaskini, wtulona w Domaniego. Dopiero niedawno zaczęło świtać, a on jak zwykle już musi wstawać.
- Wstawaj piękna, czas wziąć się do pracy. – Mówi trącając mnie nosem. Znajduję łapą koc, nakrywam się nim i jeszcze mocniej się do niego przytulam, by dać mu do zrozumienia, że nie mam zamiaru w najbliższym czasie wstać. Zachichotał. Uchyliłam powieki na pół centymetra i spojrzałam na niego.
- Rozumiem, że lubisz wcześnie wstawać, ale błagam daj mi czasem się wyspać. – mruknęłam sennie.
- Wyspałaś się już wczoraj. - powiedział z uśmiechem. Akurat. Uważa, że jak da mi pięć, czy dziesięć minut więcej to się wyśpię. Rzuciłam mu znaczące spojrzenie, a on znowu zachichotał i zabrał mi koc. Mruknęłam cicho i dźwignęłam się na nogi otrzepując z resztek snu. Zakładanie watahy to nie przelewki. Ustaliliśmy już z innymi watahami w pobliżu, jaki możemy zająć tereny i ogarnęliśmy je trochę. Ale zostały jeszcze jaskinie i przede wszystkim: WILKI! Od Razu zabraliśmy się do pracy. Obejrzeliśmy i wstępnie posprzątaliśmy każdą jaskinię. Domani musiał kilka z nich zasypać, bo stwarzały niebezpieczeństwo dla innych wilków, takie jak: spadające odłamki z sufitu, jadowite pająki, czy inne podobne problemy. Mimo wszystko i tak zostało kilkadziesiąt wolnych jaskiń. Kiedy skończyliśmy, słońce już chyliło się ku zachodowi.
-Uff… niezła robota! – powiedział Domani oglądając rezultaty naszej pracy.
- Prawda. – powiedziałam i cmoknęłam go w policzek. Nagle zaburczało mi w brzuchu. Domani się uśmiechnął.
- Idziemy coś zjeść? – zapytał.
- Wiesz, że nie odmówię. – powiedziałam z uśmiechem i ruszyliśmy w stronę naszej jaskini.
Byliśmy zmęczeni i głodni; szczęście, że Domani wcześniej upolował już jelenia, dzięki czemu nie musieliśmy polować w takim stanie. Po wszystkim poszliśmy spać. Mieliśmy za sobą ciężki dzień pracy, ale do końca jeszcze długa droga…

C.D.N.