Mimo że zmieniłem się z powrotem w człowieka, wciąż czułem ból
naderwanych skrzydeł. Piekło niemiłosiernie przy każdym ruchu, więc usiadłem
przymykając oczy i łapiąc się za nasadę nosa. „Jak oni mnie tu znaleźli…?”
Nagle weszła Lyka ze szklanką wody. Podała mi ją.
- Dzięki. – mruknąłem cicho.
- Powinieneś leżeć. Jesteś jeszcze słaby. – powiedziała.
Zignorowałem ją. Upiłem łyk wody i odstawiłem na stolik nocny. Splotłem ręce na
karku i wpatrywałem się w ciemną pościel.
- Chcę być sam, bo za dużo niosę za sobą śmierci i
niebezpieczeństw. – wyznałem nie patrząc na nią. – Te szkielety przyszły po
mnie. Zawsze, kiedy ktoś jest koło mnie, jest zagrożony. To nie jest magia. To
czysta śmierć. Jej nie da się zabić, zniszczyć. Dlatego do nikogo się nie
zbliżam. – zawiesiłem na chwilę głos. – Tylko jedno mnie teraz dręczy; jak oni
mnie tu znale źli? – spytałem nie otwierając jak zwykle ust i spoglądając Lyce
w oczy.
<Lyka? Blue? Camille? Alkivo? Kate?>