- Dobra. - uśmiechnęłam się. - Ale wiesz potem, przed ślubem nie
będziesz mógł widzieć ani mnie, ani sukienki. To przynosi pecha. -
roześmiał się.
- Jak ja sobie bez ciebie poradzę? - powiedział niby to zamartwiając się.
- Jakoś będziesz musiał. - urwałam jedną, słodko pachnącą różę. Podałam mu ją. - To dla ciebie. - powąchał. Wróciliśmy do watahy. Poszłam jeszcze chwilę odetchnąć świeżym powietrzem. Usłyszałam szelest. Poszłam w tamtym kierunku sprawdzić co to. Nic nie zobaczyłam. Poszłam trochę dalej. Nagle drogę zastąpiły mi dwa wilki. Przestraszyłam się. Były większe, silniejsze i na pewno nie miały dobrych zamiarów. Jeden z nich podszedł do mnie. ,,Raiser!” - krzyknęłam. Usłyszałam jak biegnie. Spojrzeli na siebie. Złapali mnie i poszybowali w górę, trzymając mnie pod pachą jak wór kartofli. Próbowałam się uwolnić. Uchwyt był jednak jak ze stali. Próbowałam walczyć, ale nic sobie z tego nie robili. Zaszlochałam. Teraz nie miałam żadnych szans. Poczekam jak gdzieś wylądujemy. Ze spuszczoną twarzą dałam się im ponieść, wiedząc, że na razie nic nie wskóram. Miałam nadzieję, że nic nie stało się Raiserowi. Lecąc widziałam na dole jeszcze kilka obcych wilków. Nie martwiłam się o siebie. Martwiłam się o nie go. Wrócę – wyszeptałam – obiecuję. Choćbym miała przebiec 1000 mil w burzy, zawierusze i na pustyni. < Raiser? Co się wtedy działo z tobą? Nie przychodź po mnie. Sama wrócę.> |
||