sobota, 16 lutego 2013

Od Kiry: c.d.




Otworzyłam oczy. Leżałam na wilgotnej, zimnej i nieprzyjemnej trawie przywiązana bokiem do drzewa, tak, że nie mogłam się ruszyć. Moi porywacze siedzieli przy ognisku, śmiejąc się gardłowo i rzucając mi spojrzenia, w których było coś czego wolałabym nie widzieć. To nie był gniew... Ja... im się podobałam. Usłyszałam strzępki rozmowy. ,,Zajmiemy się nią jutro!" ,,Ona będzie moja." ,,A co z szefem?" ,,Nie, ja chcę ją dostać!" I okropny rechot. Właściwie wcale nie bałam się tak strasznie. Dobra. Bałam się. Ale bardziej niż o siebie, martwiłam się o Raisera. Wiedziałam, że sobie poradzi. Nie wątpiłam w jego moc, siłę, inteligencję... Ale wiecie jak to jest. Mimo wszystko bałam się, że coś mu mogło się stać. Gorączkowo myślałam nad tym jak się stąd wyrwać. Musiałam czekać aż pójdą spać. Byli tak zadufani w sobie, że zapomnieli o warcie. A że przed snem sobie trochę popili, miałam chwilę czasu zanim napój przestanie działać. Około pół godziny. Szarpałam i gryzłam krępujące mnie więzy. W końcu puściły. Obejrzałam się, a potem pobiegłam jak najdalej przed siebie. To był wielki początek mojej ucieczki. Modliłam się aby wrócić i znów ujrzeć mojego ukochanego. To on dawał mi siłę. 
 
<Raiser?>