poniedziałek, 21 stycznia 2013
Od Shinu
Nie ma to jak zostać zaatakowanym przez własne zombiaki. Świetnie, po prostu cudownie!! Bo właśnie tym stają się wilki, gdy je ożywię; zombiakami. Nieśmiertelną, niepokonaną, ulepszoną wersją samych siebie. Nagle postanowiły się obrócić przeciwko mnie. Nie przejmowałem się tym zbytnio, ale popsuli mi humor, a to zasługuje na jakąś karę. Leciałem leniwie nad ich głowami, a oni próbowali mnie trafić. Żałosne. Po paru minutach znudziłem się.
- Dobra, dość już tej nudnej zabawy. – mruknąłem i wylądowałem na ziemi tuż przed nimi. Było ich ze czterech, ale w takich wypadkach uczeń nigdy nie przerośnie mistrza. – Mam was już dosyć. – zacząłem i od niechcenia powiedziałem: - Shinu! – to słowo oznaczało bowiem po japońsku „zgiń”. Co za ironia. Zombiak, na którego właśnie patrzyłem, zesztywniał i po chwili zamienił się w kupkę popiołu, którą zdmuchnął wiatr. Odwróciłem się do pozostałej trójki. Mieli wymalowane przerażenie na pyskach. – Shinu. – szepnąłem, jakby to był mój dar dla nich. Stało się z nimi to samo, co z pierwszym. Ziewnąłem zniesmaczony. Dość już tej zabawy. Leniwie ruszyłem przed siebie. Nagle przede mną wyskoczył brązowy basior. Zerknąłem tylko na niego.
- Kim jesteś? – spytał basior.
- Shinu. – powiedziałem. To słowo zabijało tylko wtedy, kiedy tego chciałem, a ten basior mógł byś dla mnie rozrywką.
- Wiesz, że jesteś na terenach naszej watahy? – spytał przeszywając mnie wzrokiem. Wytrzymałem spojrzenie.
- Nie. Po prostu… przechodziłem tędy. – powiedziałem i rzuciłem mu bezczelny uśmiech. Uniósł brew, ale się nie odezwał.
- A może… chciałbyś dołączyć do watahy? – spytał niepewnie. Spojrzałem na niego, próbując określić, czy żartuje. Nie żartował. Zmarszczyłem czoło.
- Hmm… zgoda. – powiedziałem i poszedłem za nim. Oprowadził mnie o terenach, wyjaśnił zasady, pokazał mi moją nową jaskinię i odszedł. Ani razu się nie odezwałem. Cóż. Słowa mają wielką moc. Już ja coś o tym wiem. Po ogarnięciu całego brudu itp., poszedłem na mały zwiad. Musiałem, mimo że Domani, jak miał na imię samiec alfa, oprowadził mnie wszędzie. Ja miałem swój zwiad. Ale gdzieś w środku lasu, usłyszałem za sobą trzask łamanej gałęzi. Wilk. Wciągnąłem głęboko powietrze. Tak to jest zapach wilka. Ktoś mnie śledzi. Stanąłem.
- Może zamiast się ukrywać i mnie śledzić, wyjdziesz i się przedstawisz? – spytałem cicho, ale wyzywająco.
<Ktoś dokończy?>