Uśmiechnąłem się chytrze.
- Nie wydaje mi się. – powiedziałem, a ona przestała się
śmiać i spojrzała na mnie z niedowierzaniem.
- Złapałam cię. Nie możesz używać magii. Wygrałam. –
powiedziała, a ja pokręciłem głową z pobłażaniem.
- Tak ci się tylko wydaje. A swoją drogą niezła sztuczka.
Szkoda tylko, że wiem jak ją przechytrzyć. – powiedziałem i uśmiechnąłem się
przebiegle.
- Spróbuj. I tak wygrałam. – powiedziała rozbawiona.
Wyszczerzyłem zęby w czarującym, strasznym uśmiechu.
- Chciałabyś. – Wykonałem odpowiedni gest łapą i macki
zniknęły, a ja wpadłem do wody. Lyka wstrząśnięta zanurkowała za mną, a ja
korzystając z okazji dotknąłem ją kilka razy w odpowiednich miejscach na
skrzydłach i na plecach. Teraz jej skrzydła wisiały bezwładnie. Wynurzyła się.
- Co ty..? Unieruchomiłeś mi skrzydła!! Jak ty to… - nie
zdążyła dokończyć, bo nagle uniosłem się w powietrze. Jej oczy rozszerzyły się
ze zdziwienia. Zabrałem jej też magię. Teraz ona miała wodę, a ja powietrze.
Tylko, że woda jest trudniejsza do opanowanie, bo ma gęstszą strukturę i skład
chemiczny. Wziąłem Lyką z wody i delikatnie przyszpiliłem do ziemi.
- Wygrałem. Szepnąłem jej do ucha. – przekręciła się i teraz
ona przyciskała mnie do ziemi.
- Nie, bo ja. – znowu się obróciliśmy.
- Remis. – powiedziałem.
- Zgoda. – dodała i położyliśmy się na plecach na brzegu.
Nasze moce i umiejętności wróciły już na swoje miejsce.
- Blue? – zapytała po chwili ciszy moja narzeczona.
- Tak? – spytałem leniwie.
- Jak ty to zrobiłeś? Odebrałeś mi magię? Ta umiejętność
znana powinna być tylko uzdrowicielom. – powiedziała. Spojrzałem na nią.
- Moja historia jest długa i skomplikowana… - zacząłem. –
Ale znacznym jest faktem to, że szkoliłem się i jestem Kai senshi.
- Czyli? – spytała.
- Wojownikiem chi. Uczyłem się o tej umiejętności miesiącami
i szkolenie skończyłem dopiero parę tygodni przed dołączeniem do tej watahy.
Wiem o tym wszystko. No prawie wszystko. – spojrzałem na Lykę. – Nie wiedziałem
tylko, że każdy uzdrowiciel tego się uczy.
- Czemu nigdy mi o tym nie powiedziałeś? – spytała Lyka.
- A czemu ty nigdy nie opowiedziałaś, że posiadasz też tę
umiejętność? Bo to powinna być tajemnica. – odpowiedziałem patrząc w lekko
pochmurne niebo. – Poza tym nie było zbytnio o czym mówić. Chciałem, chcę i
będę chciał do końca życia być wojownikiem i mam zamiar nim być. A status
wojownika chi jest największym zaszczytem. Wiesz, że podczas próby zginęły dwie
wilczyce i wilk? Ja jako jeden z trzech przeszedłem szkolenie. A na początku
było nas około trzydziestu. To zmienia. – zakończyłem i na chwilę zapadła
cisza.
- A kto cię uczył? – spytała Lyka nieśmiało. Uśmiechnąłem
się krzywo.
- Kyōjin. Wiesz co to znaczy po japońsku? – spytałem
chichocząc cicho.
- Nie. Co to znaczy?
- Wariat. To imię nawet do niego pasuje, bo czasem
zachowywał się tak, jakby zbyt dużo razy w życiu oberwał w głowę. – zaśmiałem
się na tamte wspomnienia. Kiedyś kazał nam spuścić krew z upolowanego wcześniej
dzika, zrobić z niej zupę i ją wypić, a dzika kazał wywalić. Wtedy odpadły ze
cztery wilki w proteście przed głodem i marnotractwem. Lyka zamyśliła się na
chwilę.
- Dobra, to co teraz chcesz porobić? – spytałem zmęczony już
opowiadaniem o sobie i rozpamiętywaniem tego wszystkiego.
<Lyka?>