Kiedy dotarłem do lasu duchów szukałem miejsca na moją śmierć. Zaczęły
mnie okrążać duchy. Czekałem tylko kiedy zadadzą mi cios. Nagle duchy zaczęły łączyć się w jedną zjawę. Usłyszałem tylko jak ta zjawa wyciągnęła sztylet lecz nie poczułem go w moim ciele. Jednak stało się co
dużo gorszego. Widziałem moją najukochańszą Lunę z wbitym sztyletem w
ramie. Widziałem tylko jak patrzyła swoimi oczami na mnie. Zrobiło mi się jej żal. Po chwili zamknęła oczy i zasnęła. Dłużej już się nie
zastanawiałem, delikatnie wziąłem ją na swoje ramiona i pomyślałem "Nie
mogę biec może jej coś się stać. Będę musiał polecieć". Tak jak
zaplanowałem tak zrobiłem. Leciałem jak najszybciej potrafiłem, musiałem
jak najprędzej dostarczyć Lunę do Terry. Kiedy doleciałem już do Terry
od samego wejścia ją wołałem.
- Terra!!!! Terra!!! Potrzebuje twojej pomocy!!!!
- Netar co się stało?
- Luna jest ranna! Mówiąc to płożyłem delikatnie u Terry.
Terra powiedziała żebym poczekał na zewnątrz. Niechętnie ale wyszedłem. Jednak chciałem zostać przy Lunie.
Kiedy byłem już na zewnątrz nie mogłem usiedzieć w miejscu. Ciągle
krążyłem wokół wejścia, czekałem na wieści o Lunie. Po dłuższej chwili
wyszła Terra oznajmiając mi, że mogę już odwiedzić Lunę. Podziękowałem
jej i pobiegłem do Luny.
- Luna dobrze się czujesz?
<Luna ?>