Leciałem przed siebie. Szczeniak był lekki jak piórko. Po
kilku minutach byliśmy na miejscu. Zabraliśmy go do Lyki, która przyjęła go do
Lecznicy i zaczęła opatrywać. Ja stałem na zewnątrz. Czekałem na Lunę. Po
chwili, zdyszana, podbiegła do mnie.
- I co z nim? – spytała.
- W porządku. Lyka go opatruje. Dojdzie do siebie. Tylko,
musisz poczekać na zewnątrz, aż nie skończy. – powiedziałem cicho. Spojrzałem w
bok. Ze środka lecznicy dobiegały ciche rozmowy. Z tego, co zrozumiałem,
wynikało, że przez jakiś tydzień mały nie będzie mógł latać, ale wyzdrowieje.
Spojrzeniem uspokoiłem Lunę, która niespokojnie chodziła w kółko przed jaskinią.
- Jestem beznadziejną opiekunką, czemu puściłam go sama… -
mruczała.
- Nie jesteś beznadziejna. To był wypadek, na który nie
miałaś żadnego wpływu. – pocieszyłem ją. Nagle z jaskini wyszli Jock i Netar…
<Jock, Netar, Luna?>