Walka zaczęła się dopiero rozkręcać. Lyka zaczęła walczyć z jednym wilkiem, a Fanta ze smokiem. Reszta ruszyła na mnie. Ludzie: dziesięć wilków na jednego?!? To już lekko przesada. Słabsze osobniki odpadły już na samym początku, więc teraz zostały tylko twardsze sztuki. Na szczęście moc cienia dawała mi niezłą przewagę, bo moi przeciwnicy mieli tylko magię czterech żywiołów i jakiś polepszone eliksirami sprawności fizyczne takie jak siła, czy szybkość. Mi jednak nie dorównywali. Tu jednego przebiłem lodowym oszczepem, tu drugiemu przegryzłem tchawicę, tu trzeciemu porozrywałem flaki. Ostra jatka. Jeden basior ze zwiększona siłą grzmotnął mnie w bok i chyba połamał ze dwa żebra. Pisnąłem cicho, ale zaraz zacząłem znowu nacierać, próbując nie nadwyrężyć jeszcze bardziej żeber i ran. Kilku z nich otoczyło mnie, ale wodne tornado z lodowymi ostrzami skutecznie ich „unieszkodliwiło”. Zostało pięciu. Plus basior, który walczył z Lyką. Markował, unikał i nacierał jak wściekły, ale moja partnerka nie pozostawała mu dłużna. Lekko uspokojony tą sprawą rzeczy, zacząłem nacierać na resztę. Jeden z nich, największy i najlepiej utalentowany magicznie, chował się za resztą i prawie wcale nie atakował. Gdy przegryzłem gardło ostatniemu jego ochroniarzowi, tamten zwiał do lasu.
- Tchórz! – wrzasnąłem. – Chodź tu i walcz jak mężczyzna!! – nic. Pobiegłem w stronę, gdzie zwiał i w końcu go zobaczyłem. Stał na środku polany i przewiercał mnie wzrokiem. Rzuciłem w niego kulą cienia. Zrobił unik. Oddał mi kulą ognia (to była jego moc). Ja również zrobiłem unik. „Bawiliśmy” się tak czekając, aż któryś popełni błąd i mu się oberwie. W końcu miałem dość. Stworzyłem gigantyczną ścianę z cienia i lodu i natarłem na basiora. Padł. Usłyszałem krzyk. Lyka! Popędziłem jak nigdy w stronę odgłosu i wystrzeliłem z lasu. Wilki, którym pomogliśmy w bitwie, zbierały rannych i martwych, a niedobitych przeciwników zabijały. Odszukałem wzrokiem Lykę. Walka trwa.
<Lyka, co się tam dzieje?>