Lyka wpatrywała się w ciało ojca, a po policzku bezszelestnie płynęły łzy. Delikatnie odwróciłem ją i mocno przytuliłem. Wtuliła się we mnie, a ja głaskałem ją po plecach.
- Ciii.. już wszystko w porządku. Musiałaś… Wszystko będzie już dobrze… - mówiłem do niej łagodnie, aż się całkiem uspokoiła. Nie patrzyła już do tyłu, tylko przed siebie (albo raczej w dół). Zaraz zeszliśmy na dół, a Fanta latała nad nami dumna ze zwycięstwa ze smokiem. Pomagaliśmy w opatrywaniu rannych (głównie Lyka ;)) i po południu padaliśmy ze zmęczenia. Nadal podskakiwaliśmy na jakiś gwałtowny odgłos; nie mogliśmy uwierzyć, że już jest po wszystkim. Ja nadal nie odstępowałem Lyki ani o krok. Powoli chyba wracała do siebie, ale widać, że ta bitwa ją trochę zmieniła. Nie miałem jej tego wszystkiego za złe. Tej całej podróży, walki, ani zabicia ojca. Wręcz przeciwnie; byłem z niej dumny, że poradziła sobie w tak trudnej sytuacji. Kochałem ją teraz chyba mocniej niż kiedykolwiek przedtem.
<Lyka? ;)>