Poszliśmy zapolować trochę dalej, by znaleźć coś większego. Nie minęło wiele czasu, gdy natknęliśmy się na rodzinkę dzików. Zgodnie, jak jeden organizm, zaatakowaliśmy razem największą sztukę. Reszta uciekła, ale my już osiągnęliśmy swój cel. Po chwili ucztowaliśmy wygłupiając się. Dzik był przepyszny i szybko go zjedliśmy zostawiając tylko dokładnie poobgryzane kosteczki. Znowu byliśmy cali we krwi.
- To co, kolejna kąpiel? – spytałem i wyszczerzyłem się. Również się uśmiechnęła jak chochlik i zaczęliśmy się ścigać do źródełka. Kąpiel przypomniała mi o inicjałach na jej łapie. Martwiłem się o nią, ale ona chyba się nimi nie przejmowała. Po prostu była sobą. Może jestem trochę nadopiekuńczy…? Po paru godzinach wojny na magię, znowu wróciliśmy pod nasze drzewo i leżeliśmy zmęczeni. Chciałbym żeby tak było już zawsze: Lyka leży bezpieczna w moich ramionach po dniu pełnym przygód i oboje wpatrujemy się w niebo. To była maja bajka. I chciałbym by nigdy się nie skończyła… Zasnąłem…
<proszę Lyka dokończ>